Są miejsca na świecie, do których chce się wracać. Ja osobiście znam trzy takie miejsca:
własne mieszkanie, fabryka w Mandello del Lario, no i warmińskie Galiny. Byliśmy tam
w zeszłym roku przy okazji wycieczek Buongiorno Guzzi 2010. W tym roku, korzystając
z długiego czerwcowego weekendu, powróciliśmy tam, aby znowu cieszyć nasze oczy
przepięknym zespołem pałacowym.
Mimo, że wszelkie prognozy pogody zapowiadały pogorszenie pogody, deszcze i
ochłodzenie, wszyscy wcześniej zapowiedzeni dotarli na miejsce. Najbardziej niecierpliwi
przybyli do Galin dzień wcześniej, czyli w samo święto Bożego Ciała. Z tego powodu oraz z
dlatego, że część z nas podróżowała z różnych stron Polski, każdy dojeżdżał samodzielnie.
Program zajęć został realizowano już od piątkowego poranka. Grupa, która przyjechała
w czwartek pojechała zwiedzać okoliczne pałace. Korzystali z towarzystwa Krzysztofa
- właściciela zespołu pałacowego, który nie dość, że zna doskonale okolice, to jeszcze
ujeżdża przepiękne czarne Bellagio. Piątek był akurat dość kapryśny pod względem pogody.
Zmokli wszyscy: dojeżdżający z Ostrowia Lubelskiego Adam z Dominiką, z Mazur Ada ze
Sławkiem, z Warszawy Mieczysław oraz ja z żoną i grupa zwiedzająca pałace. Nie zmókł
tylko Andrzej samotnie podróżujący aż z Koszalina. Nie wiadomo czemu udało mu się
przemknąć aż taki dystans omijając deszcze i burze. Wieczorem przy wspólnej kolacji było za
to o czym opowiadać.
Mimo, że pogoda w sobotę zapowiadała się równie ciekawie J, wszyscy zgodnie dosiedliśmy
motocykli. W międzyczasie dojechał do nas z Warszawy Marcin, jeżdżący na co dzień
V7 Racerem. Tym razem pojawił się motocyklem o niewłosko brzmiącej nazwie Harley
Dawidson. Nie zrażony moimi docinkami dołączył do wycieczki, która udała się przez
Kętrzyn do manufaktury pieców kaflowych w Nakomiadach. Ponieważ zawiódł GPS, droga
z zakładanych pięćdziesięciu kilometrów wydłużyła się do osiemdziesięciu i wiodła m.in.
przez pas startowy lotniska. Po zwiedzeniu manufaktury i pobliskiego pałacu, głód podzielił
naszą grupę. Część głodnych pojechała w stronę mazurskich jezior w celu skonsumowania
rybki, część głodnych mniej, pojechała na obiad do Galin, zwiedzając po drodze klimatyczną
galerię i mniej klimatycznego Lidla z wyborem włoskich win.
Tak właśnie zakończyliśmy dzień. Huczna zabawa rozpoczęta po powrocie trwała do
północy.
Niedziela - jak zwykle - to czas pożegnań. Niektórzy z nas korzystając z bezdeszczowej
pogody udali się na spacer, inni mając przed sobą perspektywę kilkusetkilometrowej traski
od razu po śniadaniu wsiedli na motocykle. Żegnając się z pięknymi Galinami, z zawsze
uśmiechniętą obsługą, postanawiamy tam wrócić.
|