strona główna | Moto Guzzi Club Poland | email

 NOWOŚCI
MODELE
AKCESORIA
UBRANIA
CENNIK
UŻYWANE
DEALERZY
HISTORIA
GALERIA
KONTAKT 


 

Buongiorno Guzzi Galiny 2012, subiektywnie.

Mój Tato zawsze mawiał, "Ooo Igor, to mam specyficzne poczucie czasu" - więc oczywiście się spóźniłem, mimo że na zbiórkę była aż godzina. Już czekali!!! 10 Gutków, Jacek, Michał, Bartek, Mietek, Krzysztof, Tomek, Darek, Adam, Paweł i drugi Michał. Jak wjechałem do Polmotoru na Kaczeńca, poczułem jakbym znalazł się wśród jeźdźców, szykujących się do gonitwy na Piazza del Campo w Sienie. Spod zamkniętych kasków, obrzucają mnie obojętnym, ale badawczym spojrzeniem. Z większością widzimy się pierwszy raz, a tu motocykle nerwowo pochrapują, a ja ostatni, psia kość. W drogę! Bartek prowadzi do Płońska, ja mam pilotować do Ostródy. Droga miała być atrakcyjna, więc postanowiliśmy jechać "opłotkami". Ołowiane chmury wiszące nad Warszawą nie wróżyły nic dobrego. Gdy od północy objeżdżaliśmy stolicę, zaczęło padać, jedziemy. Leje, jedziemy. Nikt się nie zatrzymuje? Nie. Z cukru nie jesteśmy, kiedyś przestanie i wyschniemy, a na dalekiej północy w Galinach, przecież nie pada. Zatrzymujemy się w Wieliszewie, gdzie mają dołączyć Cezary z synem, już nie pada. Nawet słońce prześwituje jak przez Dębe i Nasielsk docieramy na stację Orlen w Płońsku. Skąd po krótkim popasie na drobne poprawki i zatankowanie niektórych motorów, hajda na Raciąż. Zabytkowa 33 letnia V50-ka Michała pruje, aż miło. Pewnie co niektórzy na "szybciochach" się nudzą, ale słowo się rzekło… W Raciążu rundka wokół rynku, aby ludność miejscowa zapoznała się z ponadprzeciętnym sprzętem i jego muzyką, np. solo na akcesoryjne tłumiki V7-ki Michała, zamykającego stawkę. Równina Mazowiecka, szosa pusta i prosta, to i droga do Radzanowa, ciach, ciach. I zaczęły się schody, zamiast na Szreńsk, Lipowiec Kościelny i Działdowo skręciłem na Bieżuń. Okropnie się zestresowałem, ale robiąc dobrą minę do złej gry, prowadzę nas na Rypin, zamiast się zatrzymać i na mapę spojrzeć, ech durny! No cóż, nie było wyjścia i pomniejszymi drogami – na szczęście – dojechaliśmy do Brodnicy. Stamtąd droga urozmaicona, w większości z nową nawierzchnią, więc już bezpośrednio przez Nowe Miasto Lubawskie i Iławę do Ostródy, gdzie czekali koledzy z Wielkopolski Andrzej z żoną, Grzesiek i Bartek, który w pewnej chwili odkręcił, i tyleśmy go widzieli. Restauracja nad jeziorem Drwęckim, gdzie część z nas zjadła zupkę rybną lub cygankę-też zupę. Za jedną do tej pory czekają tam na należność, ktoś się przyzna? Ja, cóż, trochę się nasłuchałem, ale nie było tak źle. Mieciu się dziwił, że do MacDonaldsa do Torunia tak blisko. Zanim dojechaliśmy, myślałem czmychnąć gdzieś w mysią dziurę, bo nie dość, że czekali w Warszawie, to jeszcze im 100 km dołożyłem, a tu okazuje się fajni goście!!! Posileni i zatankowani, ruszamy w kierunku Galin. Bartek pomknął z kopyta, za nim Mieciu, to starałem się nadążyć. Droga, jak to na Warmii i Mazurach, kręta, wąska i czasami baaardzo nierówna (Mieciu wie coś o tym). Nagle zorientowałem się, że jesteśmy tylko we trzech, poczekamy w Dobrym Mieście pomyślałem, ziuuuuu, poczekamy w Lidzbarku Warmińskim, ziuuuuu. No to poczekaliśmy już na miejscu 15 minut, i są wszyscy, uśmiechnięci, zadowoleni i spragnieni. Gutki stoją rzędem, wzbudzając niekłamany podziw u co wrażliwszych na piękno wczasowiczów. My zaś szykujemy się do atrakcji wieczoru, czyli grilla i ogniska. Trochę zgłodnieliśmy, od wyjazdu z Kaczeńca minęło 8,5 godziny. Przebrani, ale bez krawatów (wyjątkowo!) zasiedliśmy przy suto zastawionych stołach, uginających się od frykasów: sałatek, wędlin, serów, szaszłyków, karkówki. Prawie jak w Lokomotywie, sam nie wiem co się tam jeszcze zmieści. Na popitkę soki i woda. Wino, wódka i PIWO!!! jak mawiał Wieniawa-Długoszowski, też były, dla chętnych oczywiście. A jakie przepyszne były racuszkowe krążki, aż musiałem odejść bo bym chyba wszystkie pożarł, mniam. Ciemno się robiło, sierpniowa noc zaczynała zwłaszcza Paniom dokuczać, zatem przenieśliśmy się do ogniska. Tam ciepło, kiełbaski nad ogniem skwierczały (niekiedy nawet na węgielek), języki były coraz mniej skrępowane i tak trwało to Guzzisti Varsavia & Co spotkanie. W grupach, podgrupach, biesiadowaliśmy, gadaliśmy i śmialiśmy się do północka, albo i dłużej. Robiło się coraz bardziej mglisto i wilgotno, ciemność ogarniała nas ze wszystkich stron, coraz mniej było widać, więc każdy, jak i kiedy chciał, kończył i szedł na pokoje odpoczywać. Następnego dnia do 10 obfite śniadanie, potem relaksacyjny spacer po przepięknej posiadłości w towarzystwie sympatycznych gospodarzy, też Guzzistów, oczywiście. Okazały pałac z wychuchanym parkiem, przez który przepływa Pisa, robi wrażenie, robi. Małe jeziorko z kąpieliskiem, stajnie i park, rowery, plac zabaw z opieką dla dzieci. No gwiazdki z nieba tylko brakuje! Chapeau bas dla właścicieli, że mogli, że chcieli, że potrafili, że są! Niestety, wszystko co piękne, kiedyś się kończy. Trzeba się zbierać, przytroczyć bagaż, przebrać się i w drogę powrotną. Teraz każdy jedzie swoją drogą, trójkami, czwórkami czy pojedynczo odjeżdżamy. Tadeusz Chyła śpiewał, Cysorz to ma klawe życie… Oj, klawe jest życie Guzzisty oraz wyżywienie klawe, w tak pięknych okolicznościach przyrody!!! Za rok pewnie będzie replay, postaram się dociągnąć. PS. Nie napisałem, że niektórzy Cysorze Guzziści to mają tak dobrze, że Cysorzowe zabierają ze sobą, a blond Cysorzowe ze zwierzyną domową, autami dojeżdżają. I oo! Bo to i przywitać ma kto, i na odjezdne chusteczką pomachać. Tacy to pożyją, kurde blaszka!

Igor

      powrót na górę strony
 
Copyright Polmotor 2003-2008
design by Magda